Włosy w trakcie ciąży, jak również po porodzie, szaleją! Podobnie zresztą, jak nasze hormony. W tym wyjątkowym dla każdej kobiety okresie kosmyki kręcone mogą zacząć się samoistnie prostować, a falowane – kręcić, pozostałe – puszyć, przetłuszczać, wysuszać i wypadać. A co z farbowanymi włosami? Czy przez całe dziewięć miesięcy musimy żyć z odrostami? W tym wpisie opowiem Wam historię moich eksperymentów z włosami długimi.
Zacznę od tego, że jak dowiedziałam się o ciąży to od razu (lecz z bólem serca) wyrzuciłam z mojej kosmetyczki wszystkie kremy z retinolem, glikolem i innymi niebezpiecznymi dla płodu kwasami. Długo zastanawiałam się nad farbowaniem włosów, jednak od kilku lat jestem związana z produktem marki Garnier (bez amoniaku) i nie wyobrażam sobie chodzenia po ulicy i straszenia ludzi moimi odrostami. Zatem przez całą ciążę, regularnie co miesiąc farbowałam włosy. Starałam się zachować przy tym maksimum bezpieczeństwa: farba bez amoniaku, rękawiczki ochronne, fartuch, przestrzeganie czasu podanego przez producenta.
Moje włosy kochają kolor JASNY BLOND i nie miałam żadnych przypadków odbarwień, sytuacji z nieprzyjęciem się pigmentu, czy też z pogorszeniem struktury włosa po farbowaniu, o których pisały przyszłe mamy na forach internetowych.
Problem natomiast zaczął się, gdy mój niezawodny duet marki Aussie przestał działać. Włosy po myciu były przesuszone, końcówki rozdwojone, a blask odszedł w nieznane – hormony, hormony… To skłoniło mnie do wizyty u fryzjera i do pozbycia się 15 cm (choć cały czas marzę o metrowych kosmykach). Po cięciu i profesjonalnej kuracji odżywczej zauważyłam znaczącą poprawę, jednak problem codziennej pielęgnacji nie został rozwiązany. Po kilku myciach i rosnącej frustracji zaczęłam poszukiwania szamponu idealnego. Miałam dość spore wymagania:
- naturalne składniki,
- może być stosowany w ciąży i w okresie karmienia,
- ładny, delikatny zapach,
- właściwości odbudowujące, nawilżające i regenerujące,
- przystępna cena.
Na rynku dostępne są miliony szamponów, jednak znalezienie produktu idealnego graniczy z cudem. Po kilku porażkach trafiłam na stronę marki NATURA SIBERICA (już wcześniej miałam okazję testować ich produkty i byłam względnie zadowolona). Akurat w tym momencie wypuścili nową linię naturalnych szamponów FLORA z dodatkiem witamin i ziół. Na początku miałam sceptyczne nastawienie, szczególnie po obejrzeniu opakowania. Buteleczka co prawda prezentowała się bardzo elegancko, jednak forma dozowania w postaci pompki już na samym starcie zepsuła mi humor. Mam bardzo długie włosy, chcąc “wypompować” odpowiednią ilość musiałam się nieźle namęczyć. Po 5 minutach ćwiczenia mięśni ręki, udało mi się spienić produkt i umyć czuprynę. Szampon ma bardzo delikatny, ziołowy zapach (w trakcie ciąży byłam bardzo wrażliwa na wszelkiego rodzaju zapachy), który przypadł mi do gustu. Po myciu bez problemu rozczesałam włosy, co rzadko się zdarza, zazwyczaj muszę użyć dużej dawki odżywki. Za to ogromny plus! Zauważyłam znaczącą poprawę w miękkości kosmyków oraz ich nawilżeniu. Po kilku myciach włosy były zdecydowanie mocniejsze. Naturalnego blasku do końca nie odzyskały, jednak na to również znalazłam patent – mgiełka marki Bielenda. Po miesiącu do kompletu kupiłam odżywkę odbudowującą z serii FLORA zawierającą organiczny rumianek ałtajski. Zgodnie z obietnicą producenta kosmetyk skutecznie odbudowuje suche i kruche końcówki, ułatwiając rozczesywanie. Olejki eteryczne i witamina C, wspomagają szybką naprawę i wzmocnienie włosów od nasady aż po same końce.
Cena szamponu i odżywki to około 35 zł. Jedno opakowanie szamponu mi starczyło na 2,5 tygodnia, odżywki na miesiąc. Warto wypróbować 🙂